czwartek, 12 lipca 2018

O szeleszczącej ceramice słów kilka...


Poniższy artykuł ukazał się 12 lipca 2018 roku w grupie porcelanowej, autorami są nasi koledzy Karol Nowak i Marcin Tomala


Bycie chłopcem z bagien zobowiązuje. „Miesić glinę” - rzadko dziś używane określenie, które ni mniej ni więcej wywołuje szybsze bicie serca u wszystkich wielbicieli Wedgwooda. Na nasz własny użytek mamy obraz Josiaha zdjęty z piedestału, odbrązowiony, i na tyle żywy na ile podpowiada nam wyobraźnia.
Nie był amantem, arystokratą, nawet nie śmiemy nazwać go wizjonerem. Był bardzo pracowitym i bystrym człowiekiem, który potrafił słuchać, uczyć się, wyciągać wnioski. Odsuwał od siebie wszystko, co rozmiękcza nam obraz rzeczywistości a skupiał się na tym, co było dla niego ważne. Z pewnością można powiedzieć, że przyszło mu wpasować się w ścieżkę, którą zesłał dlań los. Nie wymyślił siebie, jak to się dzieje dziś, zrobił coś znacznie lepszego, zapracował na swoje życie skupiając się na doskonaleniu swojej pracy, a przez to i siebie samego. Zasługuje na szacunek, bo nie sztuką jest odegrać rolę w teatrze życia, lecz faktycznie zbudować charakter od podstaw, zachować siebie w sposób nietknięty nawet w sędziwym wieku siedząc przy kole garncarskim, choć tytuł szlachecki niejednego skłaniałby do nieskalania dłoni pracą.
Wedgwood przyszedł na świat 12 lipca 1730 roku w świecie, który przynajmniej od czterech pokoleń nie zmienił się i raczej nie miał ochoty na zmiany. Na tronie królestwa zasiadł Jerzy II Hanowerski, który Wielką Brytanię traktował podobne do swego ojca jak terytorium zamorskie rodzinnej ziemi. Życie w początkach osiemnastego stulecia, wieku oświeconego nie było sielanką a raczej znojem pracy targanym chorobami, konfliktami politycznymi i znaczone śmiercią, która przychodziła nader często. To, co najlepsze maiło dopiero nadejść, lecz na razie będąc członkiem kościoła unickiego, w oczach kościoła anglikańskiego będąc chrześcijańskim dysydentem, nisko urodzonym synem garncarza Tomasza Wedgwooda z wioski Burslem, otoczonej zewsząd gliną i rozlewiskami, kiepskimi drogami w których co i rusz ktoś kopał kolejne odkrywki, mogłoby wpędzić niejedną osobę w czarną rozpacz na resztę życia.
Rodzina Wedgwoodów od przynajmniej trzech pokoleń trudniła się rzemiosłem w rodzinnym zakładzie zwanym „Churchyard Works”. Produkowano tam proste naczynia z czerwonej gliny z takim kolorem glazury, mające na wskroś użytkowy charakter. Głownie dzbanki, naczynia do przechowywania masła, kubki - również te z których pili studenci Eton College. Z okresu dzieciństwa Wedgwooda nie ma zbyt wiele dokumentów. Niemniej jednak drobne opryski historii człowieka, który dwadzieścia lat później „wystrzelił” garncarstwo w coś, co nastolatki z lat osiemdziesiątych XX wieku nazwałyby „kosmosem”, pozwalają choćby trochę poznać tamte czasy. Kluczem są zapiski Blunta, kuratora szkoły parafialnej. „Mistrz o dobrej ręce i poprawny arytmetyk” - tyle wiemy o postępach w szkole małego Josiaha. Szkoła, do której został posłany przez rodziców nie była w żadnej mierze szkołą dla zamożnych dżentelmenów. Newcastle-under-Lyme było równie małą mieściną jak Burslem, gdzie nie działo się nić wyjątkowego. Tłumacząc ten enigmatyczny zapisek na nasz użytek wiemy, że Wedgwood posiadł umiejętność czytania i pisania oraz liczenia. Śmierć ojca, kiedy Josiah miał dziewięć lat spowodowała powrót do domu i zakończenie kariery w szkole.
Unitarianie byli mocno zorientowani na kształcenie, kreatywne myślenie oraz stawianie pytań, wiedzę zarówno dla dziewcząt jak i chłopców. Przypuszczalnie za dalsze postępy w nauce odpowiedzialna była Marta, matka Josiaha. Trudno uwierzyć, że chłopiec, który przeżył ospę po której został mu potworny guz pod prawym kolanem, determinacją i pracą zostanie w przyszłości filarem „Brytyjskiego Towarzystwa Naukowego”.
Nie uprzedzajmy faktów. Jest rok 1739. Widmo upadku rodzinnego warsztatu oddala starszy brat Josiaha, Tomasz. Tam zaczyna się terminowanie, które jak się później okazuje jest dla Wedgwooda nużące. Brat jest tradycjonalistą i raczej wszelkie innowacje go nie interesują. Stara się przekazać praktyczne umiejętności w zamian za wikt i opierunek oraz opiekę zdrowotną. Przenieśmy się kilka lat w przyszłość. W dniu swoich dwudziestych urodzin przypadających na rok 1752 Wedgwood otrzymuje spadek dwudziestu funtów i pięciu szylingów, zapisanych w testamencie przez ojca. W przeciwieństwie do XIX stulecia w XVIII wieku ludzie są nader praktyczni, pieniądze zwykle przechodzą przez powiernika, a majątek rodzinny nie wychodzi poza dalsze kuzynostwo. W świetle tego wniesienie do spółki Tomaszem Aldersem, właścicielem „Cliff Bank Works” pieniędzy jako aportu bez gwarancji graniczy z początkiem szaleństwa. Owa chwilowa niepoczytalność finansowa zaowocowała „romansem” w 1757 r. z Tomaszem Whieldonem. Dokładniej dwudziestoczteroletni Josiah został młodszym wspólnikiem Whieldonema. W plejadzie przyszłej śmietanki ceramików przewija się niejaki John Spode, jednak to Wedgwood skupia uwagę. Jego uporczywa praca i ciągłe eksperymenty owocują przyzwoleniem wspólnika na zachowanie tajemnicy i wyłączność na receptury do czasu ich praktycznego wykorzystania. Tu powstaje „Wielka Księga Eksperymentów”, gdzie Wedgwood w częściowo szyfrowany sposób notuje wyniki prób ze szkliwami. Daje tym samym dowód, że staje się kimś więcej niż zwykły rzemieślnik. Staje się chemikiem, oraz technologiem. Chora noga, którą później straci dzięki przyjaźni z doktorem Darwinem zawsze dawała się mu we znaki w obsłudze koła garncarskiego, dlatego bardziej woli innowacje i eksperymenty niż niewygodną pozycję.
Angielscy wielmoże w początkach panowania Jerzego III tęsknili za wsią zafascynowani filozofią Rousseau, upatrując tam niezwykłych możliwości powrotu do nieskalanej natury. Nic dziwnego, że nowa moda podrzuciła pomysły wzornicze zaczerpnięte prosto z pola. Pojawiły się naczynia kształtem przypominające ceramiczne owoce. Jednocześnie Wedgwood pracował nad szkliwem w kolorze zielonym opartym o tlenek miedzi, odpornym na wysokie temperatury i łatwo przylegającym do powierzchni czerepu. Dwudziestego trzeciego marca 1759 roku znajdujemy zapisek „Sukces. Zielona glazura bardzo dobra na naczynia bez polewy”. Zbieg okoliczności sprawia, że nowa glazura doskonale komponuje się ze wzorem kwiatu kalafiora, który wpisuje się w modne rokoko. Oto poznajemy pierwszy kamień milowy Wedgwooda, dzbanek w kształcie kwiatu kalafiora, bardzo realistyczny, soczysty w kolorach. Szczęście mu sprzyja bo do udanego wyrobu dołącza kolejny spadek w wysokości dziesięciu funtów odziedziczony po swojej kuzynce Katarzynie w lutym 1757 roku. Do pierwszego maja 1759 roku Wedgwood rozwija kwintesencję tego, co co stanowi „brytyjskość” ceramiki – wyważony powściągliwy styl, spodki dopasowane do filiżanek, mistrzostwo cienkościennych naczyń i wzory. Gdybyśmy patrzyli na Miśnię, ta ociekałaby złotem, ornamentami kwiatów, u Wedgwooda są sielskie widoki rodzinnego Burslem z rzeczką i krajobrazami w tle.
Pomijając aspekty estetyczne młody Josiah dostrzega wszelkie mankamenty ówczesnej produkcji ceramiki. Postanawia we własnym zakładzie zaprowadzić nowe porządki. Powstają „Zakłady w Domu Bluszczowym”. Rozpoczyna się rewolucja, na którą całe kuzynostwo patrzyło „krzywym okiem”. Wedgwood wprowadził zasady dbałości o higienę pracy, kazał zmieniać ubrania, myć twarze i ręce, wprowadził prymitywną wentylację, która usunęła główną przyczynę chorób płuc wśród pracowników odpowiedzialnych za wypał ceramiki. Widać, że był również estetą, gdyż własnoręcznie obsadził kwiatami cały swój zakład garncarski. 
W tym czasie zatrudnił w swoim warsztacie swojego młodszego brata, Tomasza. Dało mu to swobodę działania w poszukiwaniu nowych materiałów. Niezliczone ilości eksperymentów oraz obserwacja zmieniających się gustów doprowadziła do odkrycia, które w niedługim czasie wyniesie go na salony całej Europy a także za ocean do Ameryki. Był to fajans kremowy, ale nie byle jaki! Był to kremowy fajans delikatny Wegdwooda, odznaczający się połyskliwością szkliwa, niezwykłą barwą, dający się ozdabiać. Odporny na szoki temperatury doskonale nadawał się do produkcji masowej zwykłych naczyń jak i wyszukanych serwisów. W 1765 r. Wedgwood stanął do zawodów o wykonanie zestawu herbacianego dla królowej Chalrotty, żony Jerzego III - rzecz jasna wygrał. Największym problemem było uzyskanie złoceń. W efekcie zmieszał złoto z miodem a całość wypalił w bardzo wysokiej temperaturze. Serwis został przyjęty z entuzjazmem. Zachowały się zapiski garderobianej królowej, która chwali doskonałość formy jak i fakt, że może spożywać z odpowiednich dla jej klasy naczyń. Wedgwood zadbał o to, by w lokalnej prasie ukazały się informacje, co z kolei spowodowało, że każdy z arystokratów chciał mieć serwis od Wedgwooda.
W niedługim czasie ku zazdrości rodziny na podjeździe zakładu zaroiło się od powozów wielmoży, którzy nieśli ze sobą pieniądze. Zrobił coś jeszcze, tytuł „Ceramika Jej Królewskiej Mości” wymyślił sobie sam. Sprytny marketing szeptany wyniósł go od garncarza do kreatora dobrego smaku. Ironią losu jest fakt, że mimo przeszukania pałacu Buckingham, nie znaleziono nawet śladu „Serwisu Królowej”. Wiemy tylko, że oprócz złota i drobnej plecionki wieńczyły go zielone listki wtopione w masę, całość wykonana w manierze nawiązującej do rokoko. 

Tu stawiamy pauzę w oczekiwaniu na kolejne wynalazki Wedgwooda, które chcemy Wam przedstawić. Do przeczytania z ukłonami K&M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Half-dolls

  Post opublikowany na Facebooku 15 lipca 2020 r. Mają różne nazwy - lalki poduszkowe, lalki z herbatą (na imbryk) i lalki kredensowe… i są ...